Zafascynowany polskim pejzażem uchwycił to, co ulatuje w zapomnienie
Z Markiem Wiatrem, znanym tenorem, dyrektorem Polskiego Festiwalu Narodowego w Żarnowcu, a jednocześnie autorem wystawy malarstwa prezentowanej od piątku w Galerii Jasielskiego Domu Kultury, rozmawia Daniel Baron.
Marek Wiatr. „Człowiek orkiestra” – tak o nim mówią. 25 lat pracy nie tylko tej scenicznej, ale również artystycznej.
Tak się złożyło, że nie wiem, czy to talent. Ja uważam, że zdolności mam do malowania i do śpiewania. Staram się tak to robić, żeby przez te dwadzieścia pięć lat równo dzielić muzykę i malarstwo równo na pół. Także się staram i mam nadzieję, że do tej pory to mi się udaje.
I jest jeszcze na coś czas?
Ja myślę, że jest jeszcze czas na organizację koncertów i festiwalu w Żarnowcu. Też na rodzinę, bo nie może tego zabraknąć.
Co zobaczymy na tych obrazach?
Jestem zafascynowany polskim pejzażem, zwłaszcza naszym Podkarpackim. Myślę, że wynika to stąd, że moim pierwszym nauczycielem malarstwa był Stanisław Kochanek, krośnieński malarz, który też pochodził z Jedlicza i on nauczył mnie patrzeć na malarstwo, wybierać w polskim pejzażu to, co jest najpiękniejsze. Ja tylko żałuję strasznie, że to, co maluję, gdzieś niestety odchodzi w przeszłość. Co raz ciężej jest znaleźć te motywy typowo polskie, jak chałupy pod strzechą, czy snopy siana. Ale jeszcze zdarzają się. Na wystawie jest architektura drewniana, której przykładowo nie ma, a została u mnie na obrazach, jak piękny drewniany kościół w Sieklówce, który spłonął, czy chociażby dwór w Żarnowcu, którego też już nie ma.
Co jest ważniejsze dla pana? Malarstwo czy muzyka?
Tak, jak już powiedziałem, staram się dzielić na równo malarstwo z muzyką. Ale może malarstwo w jakimś sensie przeważa dlatego, że moje zainteresowania właśnie rozpoczęły się od malarstwa. Wyrastałem w domu, gdzie mój dziadek przyjaźnił się z malarzami i kolekcjonował malarstwo. Od piątego roku życia zacząłem malować i zainteresowanie muzyką przyszło później. Dlatego dłużej jestem zakochany w malarstwie i dłużej mam w sercu.
To malarstwo zaczęło się po jakiejś szkole typowo zawodowej?
Nie. Malarstwo zaczęło się od lekcji u pana Stanisława Kochanka w Krośnie. Ja się z nim zaprzyjaźniłem. Przyjaźniłem się z nim 25 lat. Potem był mój epizod na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, gdzie byłem przez rok wolnym słuchaczem w pracowni profesora Siweckiego, a potem przyszła Akademia Muzyczna.
Kiedy zaczął się taki profesjonalizm w malarstwie, bo na pewno to od początku nie wychodziło?
Myślę, że to główna zasługa pana Kochanka i to, że od początku chodziłem do niego i tam pierwsze korekty, pierwsze lekcje malarstwa, pierwsza wystawa, którą miałem w BWA w Krośnie pod jego kierunkiem. Nawet nie wiem, skąd się nazbierało prawie trzydzieści wystaw malarskich. Niektóre nawet bardzo sympatyczne, bo w 2001 roku wystawiałem w Nowym Jorku razem z Jerzym Dudą-Graczem i Zdzisławem Beksińskim. Była taka wystawa zbiorowa zorganizowana przez Wiesława Ochmana. Także ja traktuję malarstwo jak moją wielką miłość, a że udaje mi się coś ładnego namalować i ludziom się podoba, to jestem szczęśliwy z tego powodu.
Od 25 lat była na obrazach wieś czy zaczęło się od czegoś innego?
Generalnie nie. Lubię malować portrety, ale w Jaśle przedstawiam polski pejzaż.
Czy jest coś takiego w polskim pejzażu, co warto zachować zanim wszystko zostanie zunifikowane?
Myślę, że tak. Ta nasza Galicja, zawsze twierdzono, że była gdzieś w tyle, ale myślę, że z korzyścią dla polskiego pejzażu, bo ta cywilizacja nie wkraczała tu tak szybko. Ten najpiękniejszy, taki sielankowy pejzaż, tutaj najdłużej został. Teraz niestety już odchodzi, ale jest na moich obrazach.
Wypada zapytać, gdzie kolejna wystawa?
Na razie nie wiem. Muszę odpocząć po ciężkim roku.
Rozmawiał:
Daniel Baron / terazJaslo.pl